W związku z moim sporym ciśnieniem na windsurfing podkręconym ognistymi
opowieściami ekipy na temat ostatniego wypadu na Neusiedler See nerwowo
przeglądałem prognozy.
Ku mojej uciesze, pojawiły się zielone kolory na windguru i zacząłem
lobbować na rzecz wyjazdu. Prognozowano jakieś 15-18 węzłów z kierunku
NW. Opierając się na zeznaniach świadków ostatniego pogromu, iż rzekomo
przy kierunkach północnych prognozy sporo się podbijają, postanowiliśmy
ruszyć na surfing.
Reszta jak w poprzedniej relacji. 4:00 wyjazd, 4h dojazdu, 7.5 ojro
zapłacone i jesteśmy nad jeziorem. Z rana wiało jakieś 11-14węzłów.
Uspokajaliśmy się, że dopiero po 12.00 ma się nasilić. Oczekując na
konkrety weszliśmy na wodę na zestawach w stylu 100l+5.2/5.7m. Momentami
wystarczyło, momentami było mało.
Generalnie dziurawo. Chłopaki robili podejścia do kajta i to dosłownie
podejścia bo tachali sprzęt do miejscówki wyłącznie dla kitesurferów. Obowiązuje tutaj iście niemiecki porządek i windsurfing miesza się z
kitem tylko na wodzie i to daleko od brzegu. Starty są z osobnych plaż.
Co kajciarze schodzili to mocniej wiało hehe a potem siadało. W końcu po
15:00 trójca kajt-napaleńców się wkurzyła i ruszyła ostro pływać. Nie
minęło 30min. jak zaczęło kuć. Sprzęt na plaży ledwo można
było utrzymać. Zrobiła się piękna fala i dowaliło spokojnie powyżej
5/6bft. Marek siedzący w biurze stwierdził, że wskazania Windfindera
pokazały nawet 9bft...choć to trochę przesada.
Na szczęście czekał na mnie żagiel 4.5m, zmiana bomu i ostra jazda.
Mocniejsze konkrety trwały coś przeszło godzinę, potem można było
wchodzić na 5.7 ale byliśmy nieźle sponiewierani. Wiało jeszcze do 20.00
jak ruszaliśmy w trasę powrotną ukraszoną wystrzałem opony na czeskiej
autostradzie.
Generalnie kolejny udany wyjazd z wisienką na windsurfingowym torcie.